wtorek, 20 grudnia 2011

Zakupy bożonarodzeniowe…to chyba za dużo powiedziane:)

Ale cóż- mimo wszystko, zrobione! Kupiłam parę słodkości, mam nadzieję jeszcze w sobotę na targu kupić parę owoców- i to by było na tyle:) Poza tym wszyscy stwierdziliśmy, że zrobimy prezenty dla naszych miejscowych znajomych, którzy pracują w piekarni, cyber cafe itp. Na początku nie wiedzieliśmy co im kupić, ale koniec końców mamy dla nich świetne prezenty- Clara wynalazła gdzieś w swoich zapasach dla chłopaków świetne koszulki białe i niebieskie z napisem Italia, a dla dziewczyn Vale kupiła dzisiaj materiał na targu, z którego Mme Aroio uszyje bardzo fajne torby na ramię, Vale ma taką- jest naprawdę fajna. Ja już zapakowałam koszulki dla chłopaków,  znalazłyśmy ekstra papier do pakowania, wyglądają bardzo profesjonalnie:) Tak że myślę, że się nam uda niespodzianka. W niedzielę po południu organizujemy wielką imprezę dla nich wszystkich, mamy też wtedy ujawnić swojego „cichego”. Zrobimy też ciasto, sałatkę ziemniaczaną, myślę, że będzie pysznie i świątecznie! Dzisiaj natomiast też mieliśmy święto, bo s.Joy miała urodziny dwa dni temu i zaprosiliśmy ją na urodzinowy lunch, przygotowaliśmy też „ciasto” ze świeczkami- super świeżuteńki bochenek chleba, przekrojony wzdłuż dwukrotnie i wypakowany nutellą, naprawdę znakomite! Potem przyszedł profesor Nalia, żeby odwołać naszą lekcję, gdyż dzisiaj prezydent  ogłosił dzień wolny dla wszystkich, by wszyscy mogli zobaczyć zaprzysiężenie(chyba, z tego co zrozumiałam) i profesor wybierał się na oglądanie tego wydarzenia do znajomych. Dzięki temu miałam wolne popołudnie i mogłam zrobić świąteczne zakupy, zapakować prezenty, napisać kilka maili przedświątecznych. Dzisiaj też s.Joy ogłosiła dwie sprawy. Po pierwsze jedziemy na czterodniowe rekolekcje do Watsa w poniedziałek po Świętach, 5 godzin autobusem w jedną stronę, sama przyjemność w tym upale. Nie mam pojęcia jak to wszystko będzie wyglądać, ale wszyscy mówią, że jest tam piękna okolica, małe miasteczko, podobno bardzo urokliwe. Dla mnie to nie aż taka przyjemność, bo to znowu adaptacja do  nieznanych warunków, robaków, brudu itp. ale staram się nastawić do tego wyjazdu pozytywnie, może uda się nam bardziej zintegrować. Po drugie- jutro rano mamy prywatną audiencję z lokalnym biskupem, który przyjechał na tydzień do Aru i znalazł dla nas czas. To już mi się w ogóle nie podoba, bo trzeba będzie mówić po francusku…Ale nie da się od tego wymigać, próbowałam przekonać siostrę, że zaczynam pracę o ósmej, ale nie udało się… W szpitalu natomiast, wracając do początku dnia, bez większych wydarzeń, pacjentów było dzisiaj nieco więcej. Umówiłam się na jutro, że spędzę dzień w laboratorium, ale nie wiem jak to wyjdzie skoro się chyba mocno spóźnię.

1 komentarz:

  1. Zazdroszczę tych wycieczek, nawet w upale, ciekawa to musi być przygoda.

    OdpowiedzUsuń