wtorek, 6 grudnia 2011

Mikołajki…

Dzisiaj piszę w ten wpis w czasie teraźniejszym.   Nadrabianie zaległości nie jest zbyt szczęśliwym rozwiązaniem, więc przepraszam jeśli poprzednie wpisy były trochę chaotyczne i nieskładne. Teraz mamy 14:30, siedzę sobie w naszym „salonie”, jesteśmy właśnie po pysznym lunchu-bakłażany, pataty i omlet z jakimś dobrym zielskiem-przygotowanym przez Mme Marię. Tak! Okazuje się, że lunch przygotowuje dla nas miejscowa pani. Z tego co się orientuję chodzi o to, że na terenie wolontariuszy, oprócz naszego domu stoją dwie chatki zamieszkiwane przez dwie rodziny, tzn. mamy z dwójką dzieci. Nie wiem dokładnie jeszcze dlaczego tu są, ale dzielą z nami teren, jeszcze ich nie widziałam. Tylko Mme Marię, która sprząta po naszym śniadaniu (nie wiem czemu, ale tak tu jest) i gotuje nam lunch w swojej kuchni. Przed lunchem poszłyśmy do niej z Valentiną i wzięłyśmy przygotowane dla nas jedzenie.  Dzisiaj rano miałam sobie odpocząć, nie miałam nic do zrobienia rano, więc pospałam do ósmej, dopóki nasi Włosi nie szli do pracy i nie darli się w niebogłosy:) Potem posprzątałam pokój, zabiłam 12 większych i mniejszych pająków, zmniejszyłam ilość czerwonego kurzu w pokoju, wzięłam ziiiiiimny prysznic- ach, orzeźwiające, nie można zaprzeczyć! Przed lunchem pisałam zaległe wpisy na blog, o 15 jestem umówiona z siostrą Joy, która jest moją przełożoną i będzie się mną zajmować. A! Noc- niezapomniane przeżycie. Nie poszłam spać tak wcześnie, a mimo to obudziłam się w środku nocy, co nigdy mi się nie zdarza. Nie wiem co usłyszałam najpierw- wielkie walenie w dach, jakby się zawalał(Danielle mówi, że to wielkie myszy mogły być), które potem ustało i ustąpiło miejsca czemuś niesamowitemu- z oddali słychać było jakąś afrykańską, przepiękną piosenkę, którą śpiewał jakiś mężczyzna. Po prostu bajka! Wszędzie cisza i ten śpiew. Potem znowu walenie w dach(brrrr…..), śpiew i wreszcie udało mi się znowu zasnąć.

O! Właśnie sobie zdałam sprawę, że dzisiaj Mikołajki! Ja właśnie siedzę w pokoju po prysznicu i jako prezent dostałam żabę w rogu pokoju. Dzięki Bogu, że Clara, która okazuje się jest weterynarzem, nie boi się zwierzątek i ją szczęśliwie usunęła z mojego pola widzenia, bo chłopaki jakoś nie kwapiły się z pomocą:) Dzisiaj z s .Joy trochę porozmawiałyśmy , a potem poszłyśmy pozwiedzać Aru, tzn. zobaczyć kilka z budynków należących do misji- zakon, piekarnię, kafejkę internetową. Po raz pierwszy też doświadczyłam bycia białą, kiedy otoczyło nas z 25 dziewczynek i każda chciała się przywitać, podać rękę. Wieczorem okazało się, że Valentina ma malarię- nietypową, bo bez gorączki. Dzisiaj Enzo ugotował nam makaron z pomidorami i poczuliśmy się jak w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz