piątek, 23 grudnia 2011

Trzcina cukrowa

Dzisiejszy dzień w szpitalu był naprawdę udany. Gdy na porannej odprawie wyciągnęłam ciasto, wszyscy bardzo się ucieszyli, byli zaskoczeni i bardzo im smakowało. Potem zaproponowałam, żebyśmy zrobili sobie zdjęcie- wszyscy ubrali fartuchy, żeby wyglądać profesjonalnie i zapinali guziki, żeby nie było, że u nich to byle jak się chodzi:) Gdy wreszcie się zmobilizowałam, żeby wyciągnąć aparat(wiecie jak uwielbiam robić zdjęcia…) to okazało się, że baterii starczyło na cztery zdjęcia, więc mnie nie ma na żadnym, bo właśnie mieliśmy się zmieniać. Potem był błyskawiczny obchód i przyjmowałyśmy pacjentów w przychodni- było ich dzisiaj sporo, ciekawe przypadki. W międzyczasie oglądałyśmy zdjęcie mojej rodziny, bo Elizabeth poprosiła mnie, żeby jej pokazać- bardzo jej się podobały zdjęcia, ale powiedziała, że wszyscy jesteśmy tacy sami, że trudno nas rozróżnić- dokładnie to samo, co ja mam z nimi! Dzisiaj np. przywitałam się dwa razy z tą samą pielęgniarką:) Maman Clementina stwierdziła natomiast, że jestem bardzo podobna do Ciebie Tatusiu.  Poza tym w trakcie przerw między pacjentami przerobiłyśmy z Elizabeth kongijskie wytyczne rozpoznawania i leczenia malarii, więc myślę, że już mogłabym sobie z nią poradzić. Nie wiem jeszcze wszystkiego oczywiście, bo powikłania były omówione zdawkowo, w stylu: lecz towarzyszącą anemię czy hipoglikemię. Ale jestem bardzo zadowolona, że to ogarnęłyśmy. Chyba też pierwszy raz widziałam pacjenta z czynną gruźlicą, przyjęłyśmy go wczoraj do szpitala, a dzisiaj były wyniki jego badania na gruźlicę- czeka go 6 miesięcy przyjmowania leków, a przez pierwszy miesiąc codzienne zastrzyki domięśniowe.

W domu kończyłam przygotowania świąteczne- ostatnie kupowanie prezentów, pakowanie, roznoszenie zaproszeń na niedzielę. W międzyczasie Vale i Enzo poczęstowali mnie trzciną cukrową, która tutaj jest wielkim przysmakiem. Trzeba ją obrać ze skóry(oj, dużo siły do tego potrzeba i dobrego noża!) a potem wgryźć się w nią, oderwać kawałek, przeżuć, wyssać słodki sok i wypluć. Oprócz słodkiego smaku jedyne określenie, jakie mi przychodzi na myśl to łykowata, po prostu jakby się jadło drewno- również w twardości, więc strasznie się bałam, żeby mi się coś z zębami nie stało, ale trzeba było spróbować:) Myślę, że to mój ostatni raz albo spróbuję innego sposobu, bo ten jest naprawdę niebezpieczni. Oczywiście miejscowi żadnego noża do tego nie używają, łamią to wszystko w zębach, zresztą zauważyłam w przychodni, że mają tutaj naprawdę ładne zęby- proste i białe(ale kolor pewnie wynika z kontrastu). Potem mieliśmy jak co piątek spotkanie z s.Joy, ustaliliśmy jak będą wyglądać dwa najbliższe dni oraz nasz wyjazd, ale oprócz tego, że wyjeżdżamy w poniedziałek o 9:30 niewiele więcej się dowiedziałam, a więc przygoda, przygoda! Na spotkaniu był nowy uczestnik, Bartolomeo, który jest jakimś krewnym Orio, ma żonę i 5 dzieci. Przyszedł trochę za wcześnie, więc jeszcze nikogo z pozostałych nie było i wdaliśmy się w bardzo ciekawą dyskusję na temat bogactw naturalnych Kongo i ich dystrybucji, ponieważ jadąc do Watsa będziemy przejeżdżać przez tereny, na których wydobywa się złoto. Bartolomeo opowiadał bardzo ciekawe o tutejszych zwyczajach, funkcjonowaniu gospodarki itp. Zaskoczył mnie stylem swojej wypowiedzi, wow naprawdę mówił świetnie, może nie powinnam się dziwić, ale tak, jest to dla mnie zaskoczeniem, jacy Ci ludzie są spokojni, wyważeni, mówią bardzo precyzyjnie i z namysłem, mam wrażenie, że zupełnie inaczej niż w Polsce.

Dr Elizabeth(po lewej) i Maman Clementina

Prawie wszycy w komplecie

1 komentarz:

  1. Pamiętam zastrzyki domięśniowe, aż mi ciarki chodzą po całym ciele :/ Co prawda gruźlicy nie miałem, ale starczyły 3, by ledwo żyć :/ Tymczasem Elisabeth wygląda, jakby miała z 20 lat, Murzyni często tak się super trzymają.

    OdpowiedzUsuń