wtorek, 13 grudnia 2011

W pracy(2)

Ha ha ha! Coś mi się wydaje, że wymyślanie kolejnych tytułów postów na blogu będzie coraz trudniejsze- więc proszę miejcie dla mnie wyrozumiałość:) Dzisiaj znowu parę spostrzeżeń ze szpitala. Po wizycie u chorych, która wyglądała podobnie jak wczoraj, więc nie będę jej opisywać, dr Elizabeth zaprosiła mnie, żebym razem z nią przeprowadzała „konsultacje”. Po wizycie od ok.10 do 14 przyjmuje bowiem pacjentów, to wygląda mniej więcej jak lekarz rodzinny, tyle tylko, że nie można odesłać pacjenta do specjalisty. Miałyśmy więc przypadek okulistyczny, chirurgiczny, dermatologiczny. Ogólnie rzecz biorąc było bardzo przyjemnie, Elizabeth tłumaczyła mi wszystko bardzo cierpliwie, w przerwie, gdy nie było pacjentów zrobiła mi mini- wykład o malarii i gruźlicy. Równie wielkim wyzwaniem okazało się rozszyfrowanie wszystkich skrótów, od których roi się w medycynie, no a po francusku to już zupełny kosmos. Ale wiem już jakie są skróty na test na malarię, tyfus, kiłę,  badanie moczu, OB  itp.  Także było to bardzo pouczające przedpołudnie. Dowiedziałam się też, że Elizabeth jest lekarzem od 14 lat, że praktykowała przez 9 miesięcy sama w szpitalu w obrębie wielu kilometrów, więc robiła cesarskie cięcia, wycinała wyrostki, po prostu mega! Powiedziała też, że jak tylko otworzą „położnictwo” w tutejszym szpitalu, to będzie dużo porodów i z pewnością się nauczę je odbierać, więc byłoby super! Śmiała się, że jak wrócę do Polski to będę ekspertem od chorób tropikalnych i położnictwa:) Oby! Wiem też, że ma męża lekarza, którego jak się okazało, poznałam wczoraj w szpitalu generalnym. A! I najlepsze- powiedziała, że w naszym szpitalu jest tak dużo pacjentów, bo nie chcą iść do szpitala generalnego, bo tam jest… brudno!!!! Oj, musiałam się mocno powstrzymywać przed roześmianiem się! A potem przyjechał Enzo- miał wypadek na motorze, bo oczywiście tutejsi nie patrzą czy ktoś jedzie i wyjeżdżają z podporządkowanej na pełnym gazie. Na szczęście nie było tak źle z nim- pozdzierany naskórek na łokciach i kolanach, ale trzeba to było opatrzyć i zdezynfekować. O-mój-Boże! Nie mogłam uwierzyć w to co widzę! Pielęgniarka wyciągnęła do przemycia rany, uwaga, nawet nie wiem jak to opisać: gałązki jakiegoś drzewa obwinięte w watę! I najlepsze: wyciągała je z pojemniczka szczypczykami, jakby były co najmniej sterylne. Nie, no to było bezcenne, zobaczyć to na własne oczy. Dobrze, że była zajęta swoją pracą i nie widziała mojej przerażonej miny. Na dodatek, czymkolwiek przemywała tę ranę, to chyba nie była woda utleniona, bo się nie pieniła,  płyn nabierała ze wspólnego otwartego pojemnika, nie żeby ze sterylnej butelki polewać ranę, o nie! Jednym słowem- dobrze, że to nie byłam ja. Aha, ale przynajmniej miała rękawiczki, a na koniec Betadynę. Mówię Wam, to była prawdziwa egzotyka. Popołudnie spędziłam na lekcji francuskiego z prof.Nalią, a wieczorem Enzo ugotował kapustę w sosie beszamelowym(jadalne), a Clara zrobiła przepyszne ciasto bananowe, bo nasze banany nie miały się już najlepiej.

3 komentarze:

  1. Gosiaaaa, ja sobie nie wyobrażam nawet Twojej miny w tych wszystkich sytuacjach!!! Ale coś czuję, że jak tylko się tam zadomowisz, to zrewolucjonizujesz WSZYSTKO!:) Trzymaj się dzielnie:):):)

    Asia Sz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, Asia, nawet nie wiesz jak się staram opanowywać moje miny:) Już wiem, że muszę wyluzować, bo nic nie zmienię na szybko, więc jak wrócę, to chyba będę oazą cierpliwości:):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze chciałem być lekarzem, na początku miała być to weterynaria, a potem medycyna ludzka, ale niestety mimo, iż wiem, że bym to wszystko ogarnął, to jednak jestem zdecydowanie za leniwy.

    OdpowiedzUsuń