poniedziałek, 12 grudnia 2011

W pracy

Dzisiaj po raz pierwszy oficjalnie pracowałam w szpitalu. Musiałam pokazać swój dyplom, prawo wykonywania zawodu (Boże, Ela, dobrze, że o tym pomyślałaś!), wszystko bardzo oficjalnie. O ósmej była odprawa, taka zupełnie normalna, kogo przyjęli  przez weekend, kto wyszedł do domu, jak się czują pacjenci, którzy są dłużej (chociaż może nie do końca normalna, bo zaczęła się od modlitwy). Potem poszliśmy na wizytę, która też wyglądała całkiem normalnie, oprócz tego, że doktor Elizabeth dotykała (bo trudno to nazwać badaniem) wszystkie dzieci i dorosłych tą samą, niemytą ręką, jak dla mnie horror, absolutnie nie do przeskoczenia i zrozumienia. Przecież ona też skończyła studia, nie mogę uwierzyć, że ich nie uczyli, że przez brudne ręce przenosi się mnóstwo chorób. To już chyba dziesiątki lat minęły od kiedy brudny fartuch świadczył o fachowości lekarza.  Niedożywione dzieci natomiast są takie brudne- to nie tylko kwestia brudnych rzeczy, ale na skórze(czarnej) aż widać brud, nie rozumiem dlaczego pielęgniarki nie każą matkom myć tych dzieci przy przyjęciu. Jeśli szpital nie będzie edukował o higienie to kto?? Tak więc całą wizytę spędziłam na unikaniu kontaktu ze wszystkim i wszystkimi…Ale dr Elizabeth jest poza tym bardzo fajna, jeszcze ma cierpliwość do mojego francuskiego(jak wszyscy w szpitalu) i tłumaczyła mi na co każdy jest chory, jakie leki przepisuje. Ale jak mnie zapytała jaki lek dajemy zwykle na kaszel- to mnie wcięło, to przecież zależy jaki kaszel, jakie są dodatkowe objawy, nie ma jednego leku na kaszel! Btw wybrała erytromycynę. Ach no, dzieciaki dostają z braku laku leki w tabletkach, ciekawe jak one sobie radzą z ich  połykaniem, skoro są ledwie żywe, nie wiem jak to ma działać…Jednym słowem- wiele spostrzeżeń, wiele do zrobienia, żeby się tylko cokolwiek udało tam ruszyć! Może być problem, bo jak już gdzieś wspominałam, cały personel jest czarny, oni za bardzo nie widzą problemu, nie wiem czy to przeskoczę…Po obchodzie miałam pogadankę z s.Salome (która jest dyrektorem szpitala, bardzo miła) na temat tego, jak ona sobie wyobraża moją pracę itp. Jak tylko nauczę się francuskiego(co według niej nastąpią za miesiąc) mam dwa razy w tygodniu udzielać konsultacji- czyli nie dość, że chce mnie zamienić w lekarza rodzinnego to jeszcze po francusku:) A! I mam dostać do pomocy pielęgniarkę, która będzie tłumaczyć z lingala na francuski, bo wiele ludzi tutaj, którzy nie chodzili do szkoły, zna wyłącznie lingala. Szaleństwo, co nie? Następnie poszłyśmy z s.Salome po szczepionki. Jak już mówiłam szpital jest oddalony od centrum Aru jakieś 10 minut spacerkiem- nam ta droga zajęła z pół godziny, co chwilę kogoś spotykałyśmy, a tu jak się kogoś spotka to trzeba się przywitać, podać rękę, porozmawiać, nie można po prostu przejść. Na dodatek siostra jest Afrykanką, a więc nie za bardzo gdziekolwiek jej się spieszy. Gdy wreszcie dotarłyśmy do Szpitala Generalnego(rządowego), gdzie są przechowywane szczepionki(za które płaci rząd, jak się dowiedziałam, więc super!) kolejne 20 minut zajęło nam znalezienie kogoś, kto ma klucze do magazynu. Poznałam w tym czasie jakiś ludzi, chyba ważnych, którzy zajmują się nadzorem wszystkich, 23., placówek medycznych w okolicy Aru, jednego doktora ze szpitala, kogoś jeszcze tam- a nasze poznawanie spędziłam na uśmiechaniu się, gdyż nie miałam pojęcia co do mnie mówią, więc chyba pierwsze wrażenie na nich zrobiłam idiotyczne:) Gdy wreszcie dotarłyśmy do magazynu, załamałam się po raz kolejny, bo po prostu nienawidzę widzieć jak coś się marnuje w zupełnie idiotyczny sposób- a w magazynie syf, brud, lodówka do przechowywania szczepionek cała w czerwonym kurzu, a w środku bałagan koszmarny, jakieś szczepionki leżą też poza lodówką, pewnie już nie nadają się do użycia, a jestem pewna, że komuś je wstrzykną…coś nie do pomyślenia na naszej sterylnej i uporządkowanej intensywnej!! Brakuje mi jej:) Ze szczepień, które zapewnia rząd dostępne są szczepionki na gruźlicę(przy urodzeniu), polio+ krztusiec+ tężec i chyba coś jeszcze (w 4. ,10. i 12. tyg.ż.) oraz różyczka i żółta febra w 9 miesiącu. Dwa razy w miesiącu szczepienia odbywają się w szpitalu, raz w miesiącu jeździ się po okolicznych wioskach by szczepić dzieci.  Wspólne dni szczepień są konieczne, bo ktoś mądrze pomyślał wybierając szczepionkę na różyczkę chyba w ten sposób, że opakowanie wystarcza na 20 dzieciaków, a jak się jej nie zużyje to można ją wyrzucić…po prostu rewelacja.  Po południu miałam spotkanie formacyjne z s.Joy, które przegadałyśmy przy herbatce i ciasteczkach od rodziców Vale na temat szpitala, siostra zgodziła się ze mną prawie we wszystkim, przynajmniej będę miała jednego sojusznika:) Wieczorem pouczyłam się trochę francuskiego, ale tylko trochę, bo najpierw Daniele śpiewał w pokoju obok, a potem Vale przyszła na plotki. Przy kolacji natomiast dowiedziałam się kolejnej wspaniałej rzeczy- że to tylko kwestia czasu, kiedy buszujące nad sufitem szczury przegryzą budujące go kasetony i wejdą nam do pokoju. Także jest szansa, że wrócę wcześniej, bo jak znajdę szczura w swoim pokoju to wyjeżdżam!

4 komentarze:

  1. Gosiu, to niesamowite!!! Życzę Ci z całego serca powodzenia tam! Ela podała mi link do Twojego bloga. Serdecznie Cię pozdrawiam z Londynu. :) Zosia

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam Londyn również!!! Ale się ucieszyłam z Twojego wpisu Zosiu! Bardzo się cieszę, że jesteś razem ze mną, życzę Ci również powodzenia tam! Jak Ci zazdroszczę, że mówicie po angielsku:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! Przeczytałam bloga nie mal jednym tchem i jestem pełna podziwu. Ja bym tam umarła ze strachu już na sama wiadomość o myszach pod sufitem o szczurach nie wspominając.
    A po drugie płakała bym bez przerwy z bezsilności nad losem tych biednych dzieci i chciała wszystkie przytulić.
    Podziwiam i gratuluję odwagi!!! Będę tu zaglądać regularnie :)
    Pozdrawiam Dominika

    p.s. adres dostałam od mojej cioci Małgosi Sz. z Bydgoszczy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. E tam, Gosieńko, szczury to miłe zwierzątka, sam hodowałem kiedyś, łącznie miałem kilkanaście :)

    OdpowiedzUsuń