piątek, 23 marca 2012

Ach, kolacja...

Ponieważ godzinę temu skończyliśmy kolację, a ja wciąż czuję ją w brzuchu- nie mogę myśleć o niczym innym i od niczego innego zacząć dzisiejszego posta, jak właśnie od niej. Fiorenza przeszłą dzisiaj samą siebie gotując: bucatini (makaron wyglądający jak spaghetti, znacznie grubszy i pusty w środku) z cukinią, smażone pomidory na oliwie z czosnkiem i serem oraz grzanki z masłem czosnkowym. Wszystko było przewspaniałe i tak stuprocentowo włoskie: tak sobie wyobrażam włoską kolację- dużo różnych rzeczy, ser dodany do wszystkiego i całość pokropiona oliwą. Skończyliśmy polskim akcentem, czyli kieliszkiem zimnej wódki.
A w szpitalu? Bez zmiennie dużo pracy, doszliśmy już do 24 pacjentów. Dzieciaki mają się zaskakująco dobrze, Francin zaczyna nabierać koloru i obrzęki się zmniejszają. Dzisiaj nawet jego rodzice wykazali się rozsądkiem- zmarł ich teść, musieli przygotować pogrzeb i chcieli zabrać ze sobą Francina. Co oznacza: brak mleka, leków, spokoju. Oczywiście wyraziłyśmy swój sprzeciw, ale decyzję pozostawiliśmy im. Na szczęście zorganizowali jakąś ciotkę, która została z Francinem w szpitalu, żeby mógł dalej się leczyć. Poza tym mamy kilkuletniego chłopca, który ma napady jak w padaczce, ale ja w sumie nie jestem pewna czy to są drgawki- nie reagują na diazepam i fenobarbital i trwają po kilka godzin z małymi przerwami! Koszmar, w ogóle nie wiem co robić!
Z Ariwara znowu nici- Marcela zadzwoniła wczoraj, że na razie nie mają czasu na zorganizowanie szkolenia, przyjeżdża nowy doktor, ogólnie rzecz biorąc mają tam mały kosmos, może uda się 4-5 kwietnia. Taka szkoda, bo już byłam bardzo nastawiona na wyjazd i na spotkanie z siostrami…
Moja Merci:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz