piątek, 30 marca 2012

Ariwara po raz kolejny!

Dzisiaj po szpitalu pojechaliśmy z Danim do Ariwara. Marcela zadzwoniła jakiś czas temu, że coś tam elektrycznego się popsuło i czy Dani nie mógłby przyjechać na chwilę tylko to naprawić. Ja natomiast miałam całe popołudnie wolne, zero planów, więc pojechaliśmy razem. Zaraz przy wyjeździe z Aru czekała nas pierwsza przygoda- zatrzymała nas kontrola drogowa. Słyszeliśmy, że od jakiegoś czasu na głównych drogach robią kontrole dokumentów, ale jakoś o tym nie pomyśleliśmy:) Także nie mieliśmy ze sobą prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego ani ubezpieczenia- czyli standard, nikt tu nie wozi ze sobą takich dokumentów. Zresztą i tak nie mamy ubezpieczenia. W kontroli chodzi tylko o to, żeby wyciągnąć pieniądze, a więc zaczęły się pertraktacje. Najpierw strażnik chciał od nas 200 dolarów, jak to usłyszałam to trochę zdębiałam. Ale Dani, wow, chyba ma doświadczenie po przeprawach z granicą, gdzie też chodzi tylko o łapówki, bardzo spokojnie tak pokierował rozmową, że skończyło się na 50 000Sh. Nie wiem gdzie on się tego nauczył, ja bym była sparaliżowana w takiej sytuacji, a on, proszę, załatwił to bez problemu. Nie mieliśmy przy sobie takich pieniędzy, więc strażnik pożyczył mu swój motor(naszego nie mogliśmy użyć, bo strażnik zabrał nam kluczyki), żeby Dani mógł pojechać do domu po pieniądze. Piękna procedura, co nie? Rozstaliśmy się w bardzo miłej atmosferze, z uściskiem rąk, a nawet strażnik powiedział, że jesteśmy braćmi, bo jesteśmy katolikami i że jak się spotkamy w kościele, to musimy się przywitać! Ha! Do Ariwara przyjechaliśmy więc godzinę później niż planowaliśmy, ale zostaliśmy jak zwykle bardzo entuzjastycznie przywitani, siedzieliśmy przez jakąś godzinę z Marcelą i Claudine w ich biurze, bo wydawały pensje pracownikom, gadając i ustalając plany na przyszłość. W przyszłym tygodniu jest szkolenie z dezynfekcji położnictwa, mam nadzieję, że uda mi się to załatwić z Joyce, żebym mogła pojechać. Siostry chciały nas zatrzymać na noc, bo było już późno, jak zaczęliśmy się zbierać do wyjazdu, ale ja chciałam wracać, bo w sobotę chciałam być w szpitalu. Powrót był obłędny- ponieważ planowaliśmy wcześniejszy powrót nie zabraliśmy nic ciepłego do ubrania, więc zamarzaliśmy. Na dodatek uciekaliśmy przed burzą, bo co jakiś czas niebo rozświetlały błyskawice. Po jakiejś godzinie dotarliśmy do małej miejscowości po drodze, lekko kropiło i zapytaliśmy miejscowych czy daleko do Aru i  czy będzie padać, bo jeśli tak, to chcieliśmy przeczekać deszcz u nich. Ale powiedzieli, że jesteśmy już niedaleko i że burza przejdzie bokiem, więc znowu ruszyliśmy. Dotarliśmy szczęśliwie, tylko bardzo zmarznięci, ale ciepła herbatka, pyszne jedzenie przygotowane przez Fiore i 9 godzin snu, sprawiły, że następnego dnia nic nie czułam:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz