sobota, 3 marca 2012

Ostatni dzień w Ariwara

Tak, niestety! Jutro wyjeżdżamy…Bardzo mi szkoda opuszczać to miejsce, zupełnie inaczej niż Watsa. Mieliśmy świetną pogodę, w szpitalu coraz lepiej mi się pracowało, siostry, mimo iż mieszkamy w zakonie, dają nam nieograniczoną swobodę. Ani razu nie usłyszeliśmy, że coś się im nie podoba, że coś robimy źle- a z pewnością miały wiele okazji ku temu. Myślę, że im też trochę będzie żal, chyba się do nas przyzwyczaiły:)Natomiast w szpitalu dzisiaj znowu było świetnie, mieliśmy ciekawe przypadki, którymi miał się na szczęście ktoś zająć, bo Pierrot zrobił obchód. Jest świetny, naprawdę, nad każdym przypadkiem pomyśli, zastanowi się. Tak że mam wrażenie, że dzisiaj porządnie i dokładnie zajęliśmy się naszymi dziećmi. Ja natomiast znowu musiałam przyjechać do Afryki, żeby zrobić mój pierwszy zastrzyk domięśniowy:)  Potem do 15 biegaliśmy z Justinem zakładać kroplówki, dawać zastrzyki, sprawdzać rezultaty badań, konsultować z Cyprianem nasze dzieci itp.itd. Gdy więc przyszłam do zakonu, po pysznym obiadku, padłam na twarz i spałam aż do czasu, gdy obudził mnie Dani, żebym poszła coś zobaczyć. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom: w naszym ogrodzie, gdzie siostry hodują zwierzęta, jakiś mężczyzna zabijał kozę podcinając jej gardło, Dani mu pomagał, a ja miałam  zrobić zdjęcie!!! Obrzydlistwo!!! Mam nadzieję, że nigdy więcej!!! Teraz siostry są właśnie w trakcie oporządzania tego całego mięsa, więc z kuchni dochodzą osobliwe dźwięki przecinania kości i specyficzny zapach…yah!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz