środa, 21 marca 2012

W pracy (12)

Czy to nie przypadkiem dzisiaj jest pierwszy dzień wiosny? U nas wszyscy zapowiadają porę deszczową, ale jak na razie mamy coraz większy upał. I to na tyle uciążliwy, że nawet jak stoję i nic nie robię to się męczę. O dziwo i tak mogę pracować w takich warunkach, co oznacza, że prawdopodobnie się zaaklimatyzowałam. A pracy teraz jest sporo- po raz pierwszy od czasu jak tu jestem mamy w szpitalu 19 pacjentów! Szaleństwo:) Ja oczywiście najbardziej się skupiam na niedożywionych dzieciach, bo to taka trochę intensywna terapia: tutaj nic nie idzie gładko, trzeba trochę więcej pomyśleć, niż mechanicznie przepisać chininę, dzieciaki wymagają opieki 24 godziny na dobę i Elizabeth nie ma do nich serca. Sama się do tego przyznaje, więc ja poświęcam im więcej uwagi. Mnie natomiast męczy coraz bardziej, zwłaszcza po Ariwara, że Elizabeth nie zleca żadnych badań, tylko leczy wszystkich jak leci chininą, ciprofloksacyną i erytromycyną. Ja wolę wiedzieć jaka jest diagnoza, a nie zgadywać, więc na tym polu się nie dogadujemy. Połowa moich dzieciaków ma się dobrze, ładnie przybiera na wadze, tylko czasem zdarza im się jakaś wpadka z malarią czy biegunką. A propos biegunki- chyba odkryłam magiczny lek, który był polecany we wszystkich książkach, a jak zobaczyłam, że go mają w Ariwara, to poprosiłam Salome, żeby go kupiła i o dziwo spełniła moje życzenie. Nazywa się to sulfate de zinc, po jednym dniu biegunka mija, ciekawe czy to szczęście głupiego czy efekty będą długoterminowe. Druga połowa moich dzieci to właśnie intensywna: niecofające się obrzęki,  grzybica całego przewodu pokarmowego, niereagująca na Nystatynę, kolejny raz gorączka po dwóch cyklach antybiotyków. I w tych sytuacjach jestem sama- to znaczy na równi z Elizabeth, bo ona też nie wie co trzeba zrobić, a na dodatek nie specjalnie ją to obchodzi. Książki nie odpowiadają na każdą wątpliwość, mimo iż postępujemy według wytycznych: rzeczywistość jest inna od schematów. No i jak mam nie pisać o szpitalu skoro to takie fascynujące- ok, już się zamykam!
Dla równowagi po powrocie do domu zajęłam się zupełnie odmóżdżającą pracą: wreszcie znalazłam czas, żeby posprzątać w kuchni. Kurzu było tyle, że zajęło mi to trzy godziny:) Ale warto było. Teraz biegnę na kolację, jestem bardzo ciekawa, bo dzisiaj po raz pierwszy gotuje Fiorenza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz