niedziela, 11 marca 2012

Niedziela w Ariwara

Znowu miała być krótka, a wyjechaliśmy stamtąd dopiero koło 17:30. Dani musiał dokończyć swoją pracę, więc rano jeszcze poszłam na dwie godzinki do szpitala, w którym zastałam Justina po nocnej zmianie i pracowaliśmy razem do 10:00. Na jedenastą poszliśmy do kościoła, potem zjedliśmy pysznego kurczaka na obiad: to pierwszy raz od czasu jak tu jestem:) Potem mieliśmy się zbierać, ale to to, to tamto, to kawka z Suzaną i zgoda na nasz przyjazd w przyszłym tygodniu(że one nie mają nas jeszcze dość!)…Na koniec dostaliśmy od sióstr królika z ich ogródka- teraz spędza noc w kartonie w naszej pralni, jutro mamy nadzieję, że Maman Maria przygotuje pyszny obiadek z niego! W drodze powrotnej, jak zwykle, musieliśmy zatrzymać się przed szlabanem na środku drogi, w sumie nie wiem dlaczego tam stoi, ale zawsze mam stresa czy nas przepuszczą- tym razem strażnik poprosił nas czy możemy zabrać jego kolegę do Aru, na co oczywiście się zgodziliśmy utrzymując w ten sposób bardzo poprawne stosunki między nami. Eziro był mało kumaty, odpowiedź na jedno pytanie zabrała mu 20 minut, ale w końcu udało mu się nam wyjaśnić, że szlaban jest po to, żeby zatrzymywać ciężarówki, które muszą płacić za przejazd tą drogą. Pieniądze mają być przeznaczone na renowację drogi(akurat!). Gdy dotarliśmy do domu, w mojej łazience zwyczajowo czaił się karaluch, którego Daniele zabił z mniejszą wprawą niż Vale, ale takim samym skutkiem, więc ok, a nawet bardziej niż ok!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz