poniedziałek, 26 marca 2012

Burza!

Och, i to jaka! Skończyła się przed chwilą- to jest nie do opisania, deszcz nie przypomina tu deszczu, ale wylewanie wody z wiadra. Wszystko też kończy się i zaczyna bardzo gwałtownie. Do tego pioruny rozświetlają niebo na fioletowo i granatowo, nic nie zaburza ich kolorów. 100% natury, zapach mokrej ziemi i wypłukiwanego pyłu. Wcześniej udało się nam poczatować z Rodzicami na Skypie- jestem z Was dumna, daliście radę! Po południu udało mi się znaleźć księdza Peter’a i zaprosić go na kolację- w sumie planowaliśmy to od dawna, ale za sprawą protestantów przystąpiliśmy do działania. Stwierdziliśmy bowiem, że musimy częściej spotykać się z innymi ludźmi, rozmawiać, poznawać nowe światopoglądy, a nie trwać ciągle w swoim sosie:) Ciekawe tylko na ile kolacji starczy nam znajomych. Fiorenza razem z Danim pracowali dzisiaj nad odnową naszego ogródka. Fiore posadziła dużo nowych warzyw i przypraw, a Dani zrobił z liści palmowych małą konstrukcję osłaniającą roślinki od słońca. Wow, że im się chce! I to podlewanie dwa razy w ciągu dnia…Podziwiać, podziwiać! W szpitalu dzisiaj było niezbyt przyjemnie, bo zastałyśmy z Elizabeth po weekendzie taki bałagan w papierach, w dawkowaniu leków, że nie mogłyśmy dojść do ładu. A znowu było dużo pacjentów i zbierać wywiad z każdym zabierało dużo czasu. Na dodatek osoby odpowiedzialne za taki stan rzeczy poszły już do domu, więc nawet nie można było na kogoś porządnie pokrzyczeć…Nie, no naprawdę pielęgniarki w naszym szpitalu nie wykonują swojej pracy jak się należy. Strasznie to frustrujące, że twoja praca idzie na marne, bo komuś się nie chce. Po raz kolejny np. dzieciaki prawie nie dostałyby porannego mleka, gdybym się nie zapytała czy pielęgniarka je podała. Z bezbarwną miną odpowiedziała, że nie bo mleko się „skończyło”- trzeba było przejść się do apteki oddalonej o 20 metrów i wyciągnąć je z magazynu. Wow, naprawdę mnóstwo pracy! Ale nie, ona czeka aż się jej to mleko poda pod nos, to wtedy je łaskawie poda dzieciom. Już drugi raz mieliśmy taką sytuację, ale kto by się przejął? No, ale nic, trzeba znowu się przespać i jutro zacząć wszystko od nowa, z uprzejmym uśmiechem na twarzy. W sumie warto, bo moje niedożywione dzieci poprawiają się w zawrotnym tempie, już trzy tygodnie jesteśmy razem. Jedynie rzecz na którą nie mam siły już nawet złorzeczyć to fakt, że mama zabrała Merci do domu, nic nikomu nie mówiąc…A to już jej trzeci pobyt w szpitalu z marną poprawą, więc pewnie niedługo znowu wróci w kiepskim stanie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz