piątek, 16 marca 2012

Fiorenza

O ho ho! Nie pisałam od dwóch dni i mam już duże trudności z przypomnieniem sobie co przez te dni robiłam. Ostatnio nie mam czasu naprawdę na nic, mój pokój wygląda jak po przejściu huraganu… Dużo się dzieje i w szpitalu, i w domu. Mamy już piątkę niedożywionych dzieci, Salome zgodziła się na zmianę dystrybucji leków przez pielęgniarki, a więc przygotowuję nowe fiszki, w poniedziałek organizujemy szkolenie itp. Dzisiaj miałam jechać do Ariwara na szkolenie z dezynfekcji położnictwa, ale jak już byłam spakowana i gotowa, zadzwoniłam do Marceli, żeby się upewnić co do godziny rozpoczęcia szkolenia. Okazało się, że szkolenie będzie prawdopodobnie w przyszły weekend…A my już kupiliśmy mnóstwo rzeczy dla sióstr, o które nas prosiły: kapustę, ziemniaki, muchichę, marchewkę. Było tego mnóstwo, więc Joyce załatwiła, że wrzucimy to do autobusu i siostry z Ariwara odbiorą te rzeczy z dworca. Ja natomiast mogłam dołączyć do Clary i Joyce, które jechały do Arua odebrać Fiorenzę. Zrobiłyśmy wielkie zakupy, Clara niestety zaprowadziła mnie do supermarketu, w którym okazało się, że jest i czekolada, i oliwki, i soki owocowe…koszmar! Wszystko dla nas niedostępne, bo strasznie drogie, ale może na jakąś specjalną okazję? Fiorenza przerosła moje najśmielsze oczekiwania: jest irytującą panią w średnim wieku, aktorką i śpiewaczką operową, która ciągle gada tylko po włosku. Jednym słowem nie polubiłam jej:) Obawiam się, że będzie nam strasznie matkować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz