czwartek, 29 marca 2012

Ojciec Peter

Ciężko mi się w ogóle zabrać za tego posta, bo nie mogę myśleć, taką mieliśmy kolację! Dzisiaj zaprosiliśmy ojca Petera na wieczór w ramach poznawania nowych ludzi- Fiore przygotowała takie pyszności i w takich ilościach, że można było umrzeć: tagliatelle(ręcznie robione!!!) z mięsem, smażone papryki, bakłażany, pomidory i marchewki w mleku z imbirem, mięso z brandy i czosnkiem, grzanki z oliwą i przyprawami, na deser płonące banany z patelni, wszystko ze szklanką czerwonego wina i likierem bananowym. Uff! A na początku kolacji Fiore mówiła, że chyba za mało przygotowała… Z tego powodu naprawdę chcę, żeby już wyjechała, bo przytyję tu ze dwadzieścia kilo jak tak dalej pójdzie!
W szpitalu miałam dzisiaj dużo pracy, bo Maman Clementina wyjechała na pogrzeb i sama konsultowałam niedożywione dzieci. Ale trafił mi się całkiem fajny stażysta do pomocy, choć na początku myślałam, że będzie porażkowy. Nie było za dużo dzieciaków, więc ogarnęliśmy się w 1,5 godziny a na koniec udało mi się przekonać jedną mamę, żeby została w szpitalu- sukces! Dziecko jest mocno niedożywione, więc podciągnę jego wagę mlekiem F75. Mam tylko nadzieję, że nie będą chcieli wyjść za dwa dni do domu!
Po południu , gdy wróciłam do domu, kuchnia wyglądała jak po przejściu huraganu, bo Fiore wszystko przygotowała, ale nie starczyło jej czasu na posprzątanie. Ogarnęłam więc ten nieporządek co nieco, na co przyszedł Dani ze swoją destylacją likieru bananowego. Gdy byliśmy w Ariwara Suzana podała nam przepis, na co Dani się strasznie zapalił i o dziwo, zrealizował swój plan. Banany leżały sobie dwa tygodnie pod przykryciem i dzisiaj był dzień destylacji. Zorganizować ją było ciężko, wciąż są pewne punkty do poprawienia. Ale mamy szklankę likieru!!! Smakuje hmm specyficznie, ale aromat bananowy jest obłędny. Potem pobiegłam na kurs angielskiego i jak wróciłam znowu w kuchni był szał, bo Fiore kończyła swoje potrawy. Jak na złość do tego wszystkiego ze ściany spadł obraz, rozbijając na całą kuchnię wielką butelkę octu balsamicznego, pozostawiając po sobie nieprzyjemny zapach i brązową maź na podłodze:) Ach, sprzątania było na pół godziny, potem zbieranie jakiś ziół z naszego ogrodu(!), mycie naczyń, tarcie sera, przygotowanie stołu- takie tam zwykłe przygotowania do kolacji:) Ale za to wieczór to absolutny sukces kulinarno- towarzyski, więc warto było!
Destylacja:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz