niedziela, 5 lutego 2012

Jedna czwarta wigilii

Chyba staje się tradycją, że niedziele spędzam w kuchni- dzisiaj kolejne 4 godziny:) Z racji tego, że jakiś tydzień temu dotarła paczka ze świątecznymi wspaniałościami, postanowiłam zrobić małą wigilię. Był barszcz z uszkami, zupa grzybowa z łazankami i pierogi z kapustą i grzybami. Zupy wyszły rewelacyjne, zwłaszcza barszcz był totalnym zaskoczeniem smakowym dla wszystkich. Łazanki trochę nie wyszły, bo się posklejały i były wielką grudą, ale z zupą nie były najgorsze. Ale największym wyzwaniem i sukcesem były pierogi- zarobienie ciasta, lepienie pierogów, potem gotowanie i smażenie na patelni. Wyszły wyśmienite, w ogóle znowu wszystko wszystkim smakowało! Co prawda nie wyrobiłam się z czasem, ale Dani zaangażował się w lepienie pierogów, Vale w przygotowanie stołu, a Jean de Dieu i Esther spóźnili się prawie godzinę:) Na deser jedliśmy przepyszne suszone jabłka, rodzynki, orzechy laskowe i pistacje- najfajniejsze było to, że oprócz nas (w znaczeniu białych) nikt nie jadł tych rzeczy ani razu, więc tym bardziej byli zaskoczeni i zadowoleni. Wygrały rodzynki i orzechy laskowe. Gdy wreszcie ogarnęliśmy absolutny bałagan i myślałam, że czeka nas chwila spokoju, przyszedł w odwiedziny ksiądz Peter- nowy ksiądz z Nigerii w naszej parafii, bardzo ekspansywny i wszechwiedzący, ale w sumie miły. Potem miałam naradę z Vale, która chciała mi przekazać wszystkie ważne informacje o swojej pracy, którą teraz będziemy musieli przejąć. Po godzinie dotarło do mnie, że Vale naprawdę wyjeżdża i nie sądzę, żeby miała ochotę wrócić… Strasznie to przygnębiające!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz