wtorek, 28 lutego 2012

Open market w Ariwara…

…to zupełnie niesamowite przeżycie. Gdy chodzi się po tym wielkim placu pełnym manioku, oleju palmowego, trzciny cukrowej i batatów, uświadamiasz sobie, że jesteś w środku najczarniejszej Afryki, a twoje przejście przez targ wywołuje falę narastającego szumu, okrzyków i podniecenia. Udało się nam upolować świetne dżinsy dla Daniego, masło orzechowe, trzcinę cukrową i coś na kształt małych smażonych pączków, tutejszy słodki przysmak. Zdecydowaliśmy się na niego, bo widzieliśmy, jak jedna kobieta je przygotowuje i uświadomiliśmy sobie, że prawdopodobnie głęboki, rozgrzany tłuszcz zabija wszystkie bakterie:) W szpitalu znowu było bardzo sympatycznie, dzisiaj lekarze mieli więcej czasu, więc udało się nam trochę porozmawiać, nawet okazało się, że Pierrot mówi po angielsku(a oprócz tego w sześciu innych językach: francusku, suahili, lingala, lugbara, congo i swoim rdzennym plemiennym)!! Znowu byłam pod absolutnym wrażeniem jaką maja wiedzę, jak logicznie dedukują- ja jestem daleko w tyle! Udało mi się też prawdopodobnie rozwiązać problem z autoklawem- jeden z odpowiedzialnych za sterylizacji powiedział mi, że też miał problem z tym, że rzeczy, które wyjmował z autoklawu były wilgotne. Prawdopodobnie używam za dużo wody, która gdy się gotuje podczas sterylizacji, wlewa się do głównego zbiornika i zalewa rzeczy. Mam nadzieję, że to pomoże!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz