sobota, 18 lutego 2012

O nie!!!

Oho! Pobudka była niesamowita- zawołał mnie Dani z pokoju czy mogę mu przynieść maczetę i drewnianą pałkę z magazynu. Hmm…od razu wiedziałam, że chodzi o jakiegoś potwora. Potem usłyszałam serię trzasków i pisków- po pięciu minutach z pokoju wyszedł zmordowany Dani. Okazało się, że właśnie zabił wielkiego szczura, który od dwóch dni buszuje po jego pokoju, a dzisiaj znalazł go na obramowaniu swojego łóżka!!!! Masakra!
W szpitalu pracowity dzień: pacjenci, konsultacje, a potem CPN, czyli konsultacje prenatalne dla mam w ciąży. W międzyczasie obserwowaliśmy granatowe chmury, które sprawiły, że było bardzo ciemno, ale deszcz nie spadł. Jednak  szpital wyglądał zupełnie inaczej niż w pełnym słońcu, a mi przez chwilę zrobiło się zimno- to chyba zapowiedź pory deszczowej.  Potem pojechałyśmy z Clarą zrobić zakupy na open market, chwila na lunch i pobiegliśmy na lekcję lingala. Było koszmarnie, bo nie mieliśmy sali z tablicą, więc przez dwie godziny wsłuchiwałam się w kombo-na- ni i mala-mozali, nie rozumiejąc nic z tego. Potem chwila przerwy, msza z latającymi bardzo nisko nietoperzami, odpisywanie na maile. Podczas gotowania spadł prawdziwy tropikalny deszcz- ciężko było się usłyszeć! Na kolację mieliśmy przepyszną kapustę z sosem beszamelowym, którą spędziliśmy przy świecach i to wcale nie z powodu braku prądu, ale z wyboru. W łóżku byłam przed dziesiątą, oczywiście wszędzie słyszałam tylko myszy- na szczęście z pomocą przyszły mi zatyczki do uszu i dzięki nim wspaniale się wyspałam:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz