czwartek, 12 stycznia 2012

Pierwsza porażka

I to na całej linii- absolutnie nic nie wyszło z naszych planów reanimacji programu dla niedożywionych dzieci. A mogło być tak pięknie- nie było tłumów, więc można było ogarnąć te dzieci, udało mi się skompletować wszystkie przyrządy do badania(otoskop, patyczki do buzi itp.), rano wstałam wcześniej i przeczytałam kongijskie wytyczne leczenia niedożywienia. Chyba jednak za szybko chciałyśmy coś zmienić, Maman Clementina jednak nie zrozumiała naszej idei uporządkowania bałaganu w dokumentacji, powiedziała, że to zabierze za dużo czasu, jak badałam dzieci to nie tłumaczyła wszystkiego na lingala, więc mam pewne wątpliwości czy wywiad był w pełni zebrany. Stażystka ze szkoły pielęgniarskiej nie umiała mierzyć temperatury ciała, zepsuła się nam waga… Ogarnęła mnie też totalna beznadzieja w sprawie dawania leków: ponieważ niedożywienie występuje najczęściej wśród biednych rodzin, matki nie muszą płacić za lekarstwa, które im dajemy. Minusem jest jednak mała różnorodność leków, do których mamy dostęp: dwa antybiotyki, na malarię jedynie chinina, jakieś syropki witaminowe, paracetamol, mebendazol i metronidazol. I oczywiście bez możliwości zrobienia badań laboratoryjnych. Moja bezradność jest koszmarna: mam dziecko, które od dwóch tygodni kaszle, ma gorączkę, a ja mogę mu zaoferować jedynie trzeci raz z rzędu Amoksycylinę w syropie. I nie jest to przypadek jednostkowy. Druga beznadziejna sprawa to fakt, że nie leczymy przyczyny, czyli niedożywienia. Mam dziecko, które ma się „dobrze”- nie ma gorączki, biegunki, kaszlu, nie jest odwodnione, ale cała twarz jest obrzęknięta, stopy, dłonie, skóra odbarwiona, łuszczy się, włosy są rudawe: jedynym lekarstwem jest jedzenie wysokoproteinowe(PlumpyNut), które owszem, World Food Programme(WFP) zapewnia na terenie Kongo, ale najbliższa placówka jest w Bunii i transport trzeba zorganizować sobie samemu- jedyne 80 USD!! Na dodatek nie było dzisiaj s.Salome, tylko koszmarna s.Josephine, która ma wszystko gdzieś, wszystko kwituje swoim zmęczonym uśmiechem, miałam z nią już kilka akcji, ale dzisiaj przeszła samą siebie. Powiedziała, że tak, s.Salome przekazała jej pomysł o ugotowaniu jajek, ale ona nie może tego zrobić, bo nie. Jak zapytałam ją gdzie mogę znaleźć termometr, odpowiedziała, że to ja jestem mamą niedożywionych dzieci i powinnam go im kupić! Właśnie to jest problem- często myślenie z jakim się tu spotykam jest taki: jesteś biała, masz dużo pieniędzy, kup to i to. I to nie w formie prośby tylko żądania. Najbardziej mnie zszokowało, że to pochodzi z ust siostry, która przecież wybrała życie misjonarskie, wie jak funkcjonuje VOICA, kim są wolontariusze, jakie są założenia i przesłanie wolontariatu kanosjańskiego. Strasznie to przykre i rozwalające.  Jedynym pocieszeniem na koniec tego dnia pracy były nasze gotowane banany, które strasznie smakowały dzieciakom, aż miło było patrzeć jak się zajadały, całe umorusane i mlaskające:) Bezcenne!

2 komentarze:

  1. chyba się powtórzę, ale mój podziw dla Ciebie rośnie!!!!!!!!
    Trzymam kciuki żeby z tymi dzieciakami jednak się udało, to wymaga czasu bo mentalności się nie zmieni tak szybko. Co do tej siostry Josephine to ja bym na nią naskarżyła, wiem że to nie ładne, ale jej zachowanie nie pomaga nic a nic a może nawet zaszkodzić- tak mi się wydaje!?

    Trzymaj się tam dzielnie i nie poddawaj małym porażkom :)
    Pozdrawiam Dominika

    p.s. a co u dzieciątka inhalowanego?

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie żadna porażka tylko przejściowe problemy z nastawieniem, męcz ich tak długo aż w końcu zaczną słuchać :)

    OdpowiedzUsuń